Tanzania, uśmiech, Afryka, tęsknota, i dziedzictwo kolonializmu i ujamaa’y.
To wszystko przypomniał mi FB sprzed 5 lat, a ja sięgnąłem też pamięcią 20 lat wstecz do mojej pierwszej, jakże innej, podróży do Tanzanii. Zapraszam do Afryki, a na koniec będzie i o chmurze (Cloud) – to dla czytelników biznesowych.
Zacznijmy od bazaru
Wstaję nie tak wcześnie, wychodzę koło 10:00 i promenadą podążam w kierunku promów. Na chodniku rozkładają się handlarze.
Chińska tandeta, ale w miarę zbliżania się do promów pojawia się coraz więcej płacht z warzywami i owocami.
Z daleka widać niskie betonowe hangary. Ryby. Czuć je już.
Tłum. Gospodynie domowe. Mali sklepikarze. Właściciele fastfoodów. Stosy ryb.
I ludzie,którzy po prostu przyszli zjeść świeże pyszne dania. Choć Ci powoli rozchodzą się do domów. Typowy bazar. Żyje do 11:00, najpóźniej do 12:00, potem znika i zostają po nim stosy obierek, zgniłków i resztek ryb.
W wielkiej hali obfite czarnoskóre panie uwijają się przy obitych blachą stanowiskach kuchennych i przy pokrytych sklejką długanych stołach. Szatkują, obierają, skrobią, mieszają w aluminiowych garach. Bucha para i smakowite zapachy. Tutaj jestem jedynym mzungu (białasem).
Zamawiam zupę rybną, intensywny wywar stylu uchy, z solidnym kawałem ryby w środku, ziemniakiem w ramach warzyw i świeżo przysmażonym ciapatem. Jem z apetytem wymieniając uśmiechy z białozębnymi kucharkami. Ocieram pot z czoła, szczęśliwy. Obok siedzi robotnik w kombinezonie, dalej chłopak w dresach i sportowej koszulce przypominający ulicznego sprzedawcę baterii lub podejrzanych telefonów komórkowych. Chłonę ruch, zgiełk, barwy i zapachy bazaru.
Jaka szkoda, że nie mogę obkupić się w lśniące ryby i świeże warzywa, tylko co z tym zrobię?
A jeszcze zobaczcie jak wygląda targ na prowincji – w Bagamoyo.
W Bagamoyo oprócz “straganów” na plaży obok były wielkie stoły, zbite z grubachnych belek – gdzie ryby smażono i wędzono na miejscu. Zapachy kręciły w nosie. Biorę smażone małe rybki obficie posypane lokalną solą. Przede mną ktośwziąłcałą siatkę, pewnie dla rodziny do domu, więc te wyjęte gorące z głębokiej żelaznej patelni. Pochłonąłem całą torbę zanim się obejrzałem. Bagamoyo to w ogóle miejsce gdzie chciało by się żyć 😉 – tak na emeryturze.
Nie obyło się i bez morza
Poza bazarami Tanzania nie zachwyciła kulinarnie, choć nocny spacer po Dar wspominam miło, nie tylko dlatego, że mimo słabego oświetlenia nie czułem obawy o swoje bezpieczeństwo, ale też ze względu na kolację w Samaki, Samaki na TripAdvisor
Oczywiście podróż do Tanzani nie mogła istnieć się bez kąpieli w Oceanie Indyjskim. W niedzielę późnym przedpołudniem wybrałem się na prom wiozący na “miejską” plażę w dzielicy Kigamboni. Jedyny biały. Tuktuki już czekają. Słońce praży więc chętnie wskakuję by szybciej znaleźć się nad oceanem.
Długa piaszczysta plaża. Leżaczki w cieniu. Pusto. Kelner proponuje zimne piwo (w Afryce piwo jest jednym z najbezpieczniejszych napojów i jako, że ich piwa są lekkie, nieźle gasi pragnienie). Rzucam ciuchy, biorę książkę. Raj.
Potem idę popływać. A raczej poskakać na falach, obok pojawiło się dwóch białych, jedyni jak okiem sięgnąć i nagle słyszysz : “bo najgorsze jak cię taka fala zakryje, tracisz orientację gdzie góra a gdzie dół”. No proszę, Polacy, pracujący gdzieś tutaj.
Witamy się, wymiana uprzejmości i szybko oddalamy. Jakoś spotkanie z rodakami tysiące kilometrów od domu, nie cieszy, a niepokoi. Ciekawe.
Wracam na leżaczek.
Udało mi się jeszcze wybrać na plażę w Bagamoyo, zobaczyć baobaby i targ rybny (patrz wyżej)
Ten kłamczuch Sienkiewicz – o uczciwości
I gdy tak siedziałem popijając zimne piwko w przerwach między korzystaniem z kąpieli w Oceanie Indyjskim nagle stwierdziłem, że zniknął mi telefon. Cholera! Nie tylko mam plany na kolejne dni i wszystkie kontakty na przejazdy w telefonie, ale straciłbym wszystkie zdjęcia z wyjazdów 🙁 No nie.
Zaczynam szukać. Panika narasta. Kelner widząc pyta “What are you looking for?” Mówię, że zginęła mi komórka. “Wait a minute” i przynosi mojego Samsunga Galaxy, który wypadł mi gdzieś w trawie. Taki używany Samsung Galaxy to miesięczna pensja w Tanzanii.
Wzbraniał się nawet przyjąć dużo wyższy napiwek. “Good luck you have today” i uścisk ręki.
Z taką uczciwością spotkałem się w wielu mało turystycznych miejscach. Niezależnie od poziomu życia. Dodam, że Tanzania jest po prostu bezpieczna.
Tyle o przeklętym sienkiewiczowskim micie: “dobry uczynek, to jak Kali ukraść komuś krowę”. A my wokół sienkiewiczowego kłamstwa, mającego mniej wspólnego z Afryką niż z Podlasiem, zbudowaliśmy całą ideologię.
Ujamaa – sięgam pamięcią do 2001r.
Moja pierwsza wizyta w Tanzanii, była po Kenii szokiem. Kenijskie wsie były zaśmiecone, zaniedbane, wzdłuż drogi siedzieli wychudzeni ludzie czekający na nic. (Ta mająca dwadzieścia lat ocena, nie dotyczy, na szczęście, współczesności kenijskich miast – poza mnożącymi się śmieciami)
W Tanzanii uderzyła mnie czystość. To po pierwsze. Po drugie to, że wszyscy we wsi byli zajęci pracą. Coś robili, porządkowali, uprawiali ziemię. W każdej wiosce mały stragan sprzedają owoce, warzywa. Biednie, ale nie było nędzy.
W krótkiej rozmowie padło słowo ujamaa. Wspólnota. Szczęśliwie Neyeere zatrzymał swój socjalizm na etapie zachęcani do tradycyjnej współpracy, spółdzielczej uprawy ziemi, wstrzymano się z kolektywizacją i dalszymi krokami (upaństwowienie skupu, handlu itd). Czyli uzyskano podstawową wydajność bez niszcenia zaangażowania ludzi.
Tanzania naprawdę zrobiła na mnie wrażenie możliwości zapobieżenia systemowej i ogłupiającej nędzy, która króluje w Kenii. Ale Tanzania napawała też spokojem, tą wizją trzeciej drogi.
Poza cudownymi widokami – eh ten widok z klifu Wielkiego Rowu Afrykańskiego, to niesamowite Ngorongoro, gdzie mieliśmy mrożące krew w żyłach spotkanie z nosorożcem, któremu nasz samochód niostrożnie przeciął ścieżkę do wody.
Czy ujamaa dalej działa po 15 (wtedy) latach?
Nie w Dar es Salaam. Jak wszyscy mówią Dar jest inne. Wielkie miasto, z biedą i wszytskimi minusami afrykańskich miast. . Dlatego przeniesiono stolicę do Dodomy. Pewnie niewiele pomogło, bo jednak wykwalifikowani pracownicy są w Dar, kształci się w Dar, do Dar przyjeżdżają inwestorzy.
Teraz głównie Chińczycy.
Co jest zagrożeniem, ale i szansą.
Te wieżowce to Chińczycy.
Budowy to Chińczycy, biznes też.
Dla wytrwałych – o biznesie
Oczywiście tym razem nie byłem w Tanzanii dla przyjemności, tylko sprzedawać rozwiązania chmurowe – Government Cloud
W 2016 Chińczycy udzielili Tanzanii pożyczki i zbudowali sieć pierścieniową, podłącznie do kabla (pierwsze realne podłączenie do kabla podmorskiego we Wschodniej Afryce), punkty styku na granicach Tanzanii, tak, że sieć może być pociągnięta do sąsiadów – Kenii, Ugandy, Rwandy, Burundi, Zambii, Malawi i Mozambiku. Poza Kenią, żadne z tych państw nie ma szans na samodzielną realizację takiego przyłącza. Była to szansa na początek regionalnej współpracy.
Zbudowali też piękne, puste, Data Center, praktycznie niewykorzystane.
I po to pojawiliśmy się my jako ten rycerz na białym koniu, co miał im zaoferować stworzenie centralnej Chmury (Government Cloud), tak by mogły ją wykorzystać wszystkie organizacje rządowe i można by sprzedawać usługi dla tanzańskiego biznesu przyspieszając jego transformację cyfrową.
Ze sprzedaży nic nie wyszło. W sumie dobrze. Sprzęt z podstawowym software chmurowym mogli kupić od nas, mogli i od Huawei, prawdopodobnie taniej.
Ale warsztaty, które prowadziliśmy z agencjami rządowymi wykazały jedno. Bez pomocy z zewnątrz Tanzania nie jest w stanie wykorzystać tego potencjału. I faktycznie dopiero kilka lat później zaczęto korzystać z tej infrastuktury
The landing of the first international submarine cables in the country some years ago revolutionised the market which up to that point had entirely depended on expensive satellite connections. Liquid Telecom recently completed a terrestrial cable network linking the East and West coasts of Africa, with an important terminus at Dar es Salaam linking to three submarine cables. In parallel, the government aiming to complete a national fibre backbone network, having signed an agreement by which the incumbent telco TTC can make use of the infrastructure of the national electric supply company Tanesco, and so extend broadband availability to 94% of the country.
źródło Developingtelecoms.com
Czego brakowało? Czy można to zmienić?
Chmura a Afryce (szczególnie PaaS i SaaS, proste narzędzia nie wymagające wyjątkowcych umiejętności informatycznych) daje możliwość dostępu do technologii i poradzenia sobie z brakiem umiejętności IT. Głównym problemem z wykorzystaniem chmury jest brak wiedzy co i jak zrobić, by praktycznie zadziałało w biznesie.
Niestety nie ma woli by taką wiedzę kupić. Bo jak zapłaić nagle trzymiesięczną pensję za dzien pracy konsultanta? Tego żaden rządowy procurement nie zaakceptuje. A nawet jeśli to procedury są tak skomplikowane, płatność niepewna i gotowi do doradzenia będą firmy typu CG, ACN czy inne, które dostarczą gruby raport, a nie rzeczywiste zmiany.
Często takie usługi niby oferują agencje pomocy. Ale one mają swoje cele, rzadko kiedy spójne z potrzebami i najczęściej ich specjaliści to emerytowani amerykanie czy brytyjczycy. Bez wiedzy o nowoczesnych rozwiązaniach.
Co gorsza jedyni, którzy są gotowi doradztwo zaoferować za rozsądny koszt, pracują dla firm software lub hardware. Czyli nie doradzają, a sprzedają. Często niepotrzebne rzeczy, choć bez kupienia pewnych gotowych rozwiązań się nie obejdzie.
Albo doradcami zostają Chińczycy realizujący plany swojego rządu i słabi w komunikacji, czyli nie budujący lokalnych kompetencji.
Chmura ma szansę umożliwić Afryce ogromny skok cywilizacyjny. Są na miejscu talenty technologiczne i biznesowe. Tylko barierą pozostaje brak umiejętności połączenia tego i stworzenia praktycznych rozwiązań, szczególnie na rynku B2B… Gdyby połączyć doświadczenie światowe z miejscowym zaangażowaniem i chęcią uczenia się zmiany wspierane przez Cloud mogłyby być błyskawiczne.
Kto takie usługi jest gotów zaoferować? I czy afrykańscy decydenci są gotowi wydać na nie pieniądze?