Tag Archive for: Niemcy

Jakie dary morza można skosztować w trzy miesiące, na czterech kontynentach?

Na przełomie roku miałem niesamowite szczęście w ciągu zaledwie 3 miesięcy jeść owoce morza i ryby na czterech kontynentach, w siedmiu krajach, w zupełnie różnych okolicznościach. I właśnie wam o tym opowiem.

 

1. Co nam przyniosło Morze Południowochińskie? Grudzień 2022, Azja, Wietnam, Hanoi

Ha Long Bay, WietnamWietnamskie Morze Południowochińskie kojarzy mi się z pięknymi plażami i spektakularną zatoką Ha Long.

Ostrygi z grilla, WietnamWyprawa nad Ha Long (a jeszcze lepiej na Bai Tu Long Bay) jest obowiązkowym punktem w północnym Wietnamie i naprawdę nie żałuję, że zdecydowałem się na rejs z noclegiem, jeszcze chętniej zostałbym w okolicy na kilka nocy.

Tym niemniej owoce morza, jadłem nie nad Zatoką, ale w Hanoi.

Małże, ślimaki, ostrygi, kraby – to jest najlepsze co mają do zaoferowania Indochiny.

Wietnamczycy są specami od ślimaków. Począwszy od tych wcale nie morskich, lecz zbieranych z pól ryżowych – gotowanych po prostu z imbirem i kolendrą (chyba moje ulubione), poprzez przyrządzanie ich na dziesiątki sposobów. Swego rodzaju ewenementem są ostrygi z grilla z czosnkiem (jadłem podobne i w Szanghaju, Singapurze, w Kalifornii – i te wietnamskie są jakoś najsmaczniejsze).

Małże z imbirem i ziołami, WietnamInnym pomysłem to małże w sosie tamaryszkowym – to akurat nie jest moja ulubiona kombinacja, choć smak słodko-kwaśny bardzo azjatycki. Ja najbardziej lubię takie po prostu, jak tu obok. Zwykłe małże w lekko winnym wywarze z imbirem, cebulką, czosnkiem i kolendrą.

Najlepsze ślimaki na przyrządzane na mnóstwo sposobów jadłem wiele lat temu w specjalistycznych knajpkach w Sajgonie. Był to kulinarnie ósmy cud świata. W Hanoi nie robiłem wstępnego rozeznania i po prostu starałem się znaleźć miejsca ze ślimakami i małżami, moim zdaniem też zdały egzamin, na co najmniej 8/10.

 

2. Czy jedliście kiedykolwiek rybę z Morza Kaspijskiego? Grudzień 2022, Azja, Azerbejdżan, Baku

Od lat marzyłem by zobaczyć Morze Kaspijskie. Więc kiedy pojawiła się możliwość pojechania do Baku nawet chwili się nie zastanawiałem.

Baku to wielkie miasto, raczej niezbyt piękne, z bardzo przyjaznymi ludźmi, dobrym i tanim jedzeniem i zupełnie niesympatycznym reżimem.

Warto będąc w Baku wspiąć się, lub wjechać na Highland Park – wzgórze gdzie mieści się Parlament, słynne Flame Towers – czyli wieżowce, które mają naśladować płomienie wydobywające się z wież wiertniczch, na których wyświetlane są nie tylko flagi Azerbejdżanu i owe płomienie, ale i reklamy wydarzeń, np. w czasie gdy tam byłem – konkursu szachowego.

Widok na Baku

Widok z Highland Park na miasto i Morze Kaspijskie jest zapierający dech. Szkoda, że tamtejsza pogoda i zanieczyszczenie powietrza nie pozwala cieszyć się daleką perspektywą.

Jest też Stare Baku – resztki islamskiego miasta, gdzie można się poczuć jak 150 lat temu, piękne bulwary z okresy naftowej prosperity miasta przed pierwszą wojną światową, sowieckie socrealki, bloki i przedziwne budowle wznoszone na własną cześć przez klan Alijewów.

Muzzein w Starym Baku

Meczet Bibiheybət, Baku, AzerbejdżanZaś na rybę musiałem się wybrać praktycznie poza miasto, do starej części zwanej Bibiheybət. Tam mieści się kilka restauracji rybnych w tym Dərya Fish House. Gdy tam przyszedłem,  ludzi było jak na lekarstwo (zima, zimny dzień, środek tygodnia), a miejsce może pomieścić setki gości.

I rozumiem czemu tam ściągają. Ryby są faktycznie bardzo dobre, fajne przystawki, niezłe wino (wino jest w Azerbejdżanie nieco droższe, ale lokalne warte spróbowania). Będąc nad Morzem Kaspijskim nie mogłem nie spróbować ryby właśnie stąd.

Wsiadłem więc w autobus i po 40 minutach jazdy (na szczęście łatwo, bo nazwy przystanków wyświetlane w autobusie) wysiadłem przy meczecie Bibiheybət. Małe, kręte uliczki prowadziły w głąb historii. Niewielkie domy rodem gdzieś sprzed ponad stu lat, kiedyś pewnie społeczność rybacka.

Baku, AzerbejdżanW pewnym momencie po prostu stanąłem i chłonąłem atmosferę miejsca. Łatwo było wyobrazić sobie, że (gdyby nie zaparkowane samochody) za chwilę wyłoni się postać w tradycyjnym stroju, lub carski oficer prowadzący gdzieś panią swojego serca. Do tego ten księżyc. Dopiero na końcu półwyspu wysyp nowoczesności.

Wracając do jedzenia – obowiązkowe oliwki, bakłażany, ser, a potem już tylko Kütüm – biała ryba kaspijska, lekko słodkawa, może coś pomiędzy sandaczem a linem (mało ości).

Kutum smażony i bakłażany, Baku, Azerbejdżan

Mogłem siedzieć niespiesznie, sączyć ich azerski Gerwurztraminer, a na koniec obowiązkową pyszną, mocną azerską herbatę (taka sama jak turecka 😉) 8/10 (ryba leciutko za mocno wysmażona), value for money 9/10.

Nie martwiła mnie nawet wizja powrotu autobusem (można też taksówką, te w Baku są bardzo tanie, ale miałem bilet 😉), na który doczekałem się po pół godzinie i zaliczyłem jeszcze spacer wzdłuż brzegu Morza Kaspijskiego do hotelu.

3. Najpiękniejsze okoliczności w zimie. Styczeń 2023, Afryka, Maroko, Essaouira

Południowe Maroko w zimie (naszej zimie) jest przepiękne. Każdemu polecam, jeśli nie szukasz upału i nie musisz ciągle siedzieć w wodzie (woda w niepodgrzewanych basenach lodowata, w oceanie zimna).

Plaża Essaouira. MarokoEssaouira – niegdyś mekka hipisów obecnie wabi plażami, zielonymi wzgórzami wkoło (ogromny kontrast z pustynnym lądem) i byciem znacznie spokojniejszą od kurortów Agadiru.

Spędziliśmy tam cudowne 3 dni odpoczywając, łażąc po Medinie i oczywiście jedząc ryby. Bo jesteśmy wszak nad Oceanem Atlantyckim i możemy korzystać z jego bogactw.

Tylko trzeba uważać. Bo pierwszego dnia wpadliśmy w turystyczną pułapkę w małych pawilonikach przy skwerze wiodącym do portu Oszuści. Tutejszy biznes oparty jest niestety na oszustwie. Za niewielką w sumie porcję ryb, kilka krewetek wachlarzowych i garść małży chciano nam policzyć 1000Dhm – czyli 100 Eur. To co najmniej 3 razy więcej niż powinno być. Spryciarze zachęcają też do nielegalnego zakupu alkoholu, co od razu postawiłoby cię na przegranej pozycji. W końcu zapłaciliśmy połowę żądanej kwoty – i tak z dużo.

Krewetki wachlarzowe i ryby z grila, MarokoDobrze, choć, że kalmary były bardzo dobre. Krewetki wachlarzowe pyszne, choć niesłychanie trudne do zjedzenia. Dorada wysuszona.

Na szczęście nie jest to jedyne miejsce na rybę. Już 100m dalej w porcie jest kilka stanowisk grillowych. Czeka się długo, ale wszystko świeże, pyszne i porcje ogromne. Nie daliśmy rady przejeść wszystkiego. Trzeba tylko przymknąć oko na mewy i śmieci wkoło (same stoły i jedzenie czyste). 7/10

Stragan z rybami i owocami morza

Ryby i owoce morza, MarokoJedyna szkoda, że nie można spróbować wszystkiego co jest na straganach – tam wybór ryb niesamowity. Aż chciałbym móc udać się tam na prawdziwą ucztę rybną…

Właściwie to jednak byliśmy na czymś w rodzaju uczty rybnej w małej knajpce koło miejsca znanego turystom w Essaouira. Albowiem mieści się tam  sklep z alkoholem  (polecam czerwone marokańskie wina w cenie około 10Eur, pan trochę potrafi doradzić). A knajpka oferuje ryby, małe lokalne rybki, kalmary i owoce morza smażone na głębokim tłuszczu. Pyszne 9/10. Szkoda tylko, że tam nie można wypić wina…

 

 

4. Wyłowić rybę z pięknego modrego Dunaju. Styczeń 2023, Europa, Niemcy, Ulm

Ulm znane nam najbardziej jako miejsce klęski austriackiej (Pod Ulm, pod Ulm, pod Austerlitz…), nie jest raczej często odwiedzanym miastem w Niemczech. Było bardzo zniszczone w czasie wojny i odbudowane w stylu nowoczesno-naśladowczym. Zdecydowanie zimą ginie jego największa atrakcja czyli kąpielisko nad Dunajem. Bo Dunaj w zimie nie jest ani modry, ani piękny.

Dunaj w Ulm, Niemcy

Ja też nie znalazłbym się w Ulm, gdyby nie to, że mieści się tu główna fabryka Gardeny (przy okazji polecam sklep z „niepełnowartościowymi” produktami Gardeny mieszczący się przy fabryce w części miasta Donautal, ceny naprawdę outletowe).

Dom naprzeciwko Zur Forelle, Ulm, NiemcyAle jak już się jest w Ulm to warto zjeść coś lokalnego. Oczywiście zostały zaliczone moje ulubione schwabische spätzle z różnymi dodatkami. Lecz mając dość mięsa chciałem spróbować lokalnej ryby. W uroczym domu przy Fishergasse mieści się „Pod Pstrągiem” (Zur Forelle), gdzie menu nie ogranicza się do pstrąga w kilku odmianach.

Ja miałem ochotę na dunajskiego suma. Po pierwsze, dlatego, że suma nie widuje się często w menu, po drugie – sum na parze w sosie chrzanowym? Brzmi intrygująco. Wszak normalnie tę dość tłustą i wyraźną w smaku rybę smaży się na patelni, zapieka, panieruje i smaży w głębokim tłuszczu.

Sum na parze z sosem chrzanowym, Ulm, NiemcyJednak pomysł Zur Forelle sprawdził się w 100%. Sum na parze jest delikatny a sos chrzanowy stanowi świetny kontrast do wyraźnego mięsa. Do tego gotowane warzywa i ziemniaczki z wody, nie dominujące smaku ryby. Kieliszek mineralnego wytrawnego rieslinga z Wittembergii dopełnia perfekcyjnej całości. 9/10. Chętnie spróbowałbym ich pstrągów i rybnych gulaszy, które są ponoć od lat specjalnością szefa kuchni.

Swoją drogą dzięki nim wpadłem na pomysł by spróbować suma na parze z imbirem, sosem sojowym i kolendrą. Chińczycy robią tak tylko białą rybę, ale jak się okazało sum też się sprawdza, choć jest o wiele intensywniejszy w smaku.

Psst – w Zur Forelle przystawka z zupełnie nie niemieckich krewetek jest też godna polecenia.

5. Co pod śledzia? Styczeń 2023, Europa, Polska, Warszawa

Własność śledzia ogłasza wiele krajów nadbałtyckich i oczywiście Holendrzy i Norwegowie. I każdy z nich ma swoje sposoby przyrządzania tej niepozornej ryby.

Ja nie jestem wielkim fanem śledzi, poza kilkoma opcjami – holenderski solony śledź z cebulką w słodkiej bułce (najdelikatniejszy ze wszystkich śledzi), szwedzki smażony śledź z puree ziemniaczanym, śledź wędzony, czasem w polskim stylu jeden kawałek śledzia w oleju lub w jakieś nie octowej zalewie z kawałkiem ciemnego chleba.

I do tej listy niedawno dołożyłem własną inwencję.

śledź teryaki, Polska

Wędzony śledź bałtycki, nasz polski, z  Wędzona Rybka na bazarku na Włościańskiej, podsmażony z sosem teriyaki. Kombinacja wędzenia, soli, słodkiego sosu japońskiego ze śladem czosnku i podsmażoną skórką daje połączenie idealne. Można podać na sposób japoński z ryżem i utartą rzodkwią, albo tak ja podałem go tutaj z makaronem udon w wywarze miso-dashi z kawałkami kapusty pekińskiej i kolendrą. Przepyszne danie na zimny dzień.

6. Jedzcie dorsze. Luty 2023, Europa, Szwecja, Jonköping

Huskvarna, SzwecjaSłynne hasło „jedzcie dorsze” ze znanym dokończeniem wyrządza wielką krzywdę tej bardzo smacznej rybie. Tylko w Polsce dorsz jest zwykle zrobiony źle – przesmażony, wysuszony. Dorsz wymaga usmażenia dokładnie w punkt i właściwie tylko w dwóch krajach jadłem dorsza naprawdę dobrego. Anglia i Szwecja.

Więc oczywiście będąc w biurze Husqvarny w Husqvarnie nad zimnym jeziorem Vättern bardzo się ucieszyłem, gdy usłyszałem, że wybieramy się wieczorem do dobrej restauracji w Jonköping. Albowiem u nich w menu figurował właśnie dorsz.

Jonköping to dawne centrum przemysłowe Szwecji, najbardziej chyba znane z zapałek. Dzisiaj teren dawnej fabryki zapałek został zamieniony w kompleks sklepowo-restauracyjno-rozrywkowy, jako żywo przypominający naszego Konesera.

Dorsz, SzwecjaRestauracja Nor ma bardzo mieszane oceny – bo jednak w dużym stopniu służy właśnie korporacyjnym spotkaniom i zupełnie obiektywnie „czwórka” jest na pewno zasłużoną oceną, aczkolwiek w skali gogle powinna być bliżej 4,4.

Zaś ich dorsz był dokładnie taki jak potrzeba. Lekko przysmażony z zewnątrz, zdjęty z ognia dokładnie w momencie gdy środek został ścięty. Mięso wilgotne, soczyste, z tym delikatym smakiem i lekko sprężystą konsystencją. Sos do dorsza jest również istotny. Moim zdaniem mistrzostwem było tu puree z zielonego groszku podawane w Glasshouse pod Kew Gardens w Londynie, ale bisque z owoców morza podane w Nor też było bardzo dobre. Intensywne, maślane, nie przyćmiewające subtelnego smaku dorsza. Może wstążki ziemniaczane były nieco przekombinowane, bo ani to makaron, ani placek ziemniaczany, ani ziemniaki, tym niemniej w skali 0-10 solidne 8/10.

7.  Jak przyrządzić krewetki z Karaibów? Luty 2023, Ameryka Północna, USA, Nowy Jork

W Stanach większość krewetek pochodzi z Azji lub z Karaibów. Do nowego Jorku ryby przylatują z całego świata. Co ciekawe często restauracje podają skąd pochodzi jedzenie, które wyląduje u was na talerzu.

Stek, Nowy YorkBędąc w Wielkim Jabłku oczywiście miałem kilka punktów kulinarnych:

  • Chinatown – dobre Dim Sum
  • Stek – porządna, certyfikowana, amerykańska wołowina
  • Bajgel – no bo jak tu nie zjeść nowojorskiego dania z Polski?
  • Seafood – najchętniej i ryby i sushi, w ogóle dużo.

Pierwszy raz gdy poszedłem na steka. Wyśmienity New York strip (czyli rostbef) w Nick + Steff Steakhouse w Madison Square Garden. A moja żona wolała “fish and chips” tylko zamiast fish były wielkie krewety w lekkiej, tempurowej panierce. Niby nic nadzwyczajnego, ale proste danie „to kill for”. Idealnie usmażone, soczyste, słodkawe, sprężyste krewetki. Uh. 8/10

Małże, Nowy JorkLecz prawdziwa uczta czekała nas w niespodziewanym miejscu. Little Italy, zaraz obok miejsca gdzie mieszkaliśmy. Zia Maria Little Italy. Dość popularna restauracja i szybko zrozumieliśmy czemu.

Wiedząc, że amerykańskie porcje są duże zamówiliśmy jedną przystawkę na spółkę. Doskonałe małże zapiekane z cytryną. Aż ślinka ciekła. Wbrew sugestiom kelnera wzięliśmy czerwone wino, bo takie wolimy (Malbec z Argentyny, bardzo solidna relacja wartości do ceny).

Zaś na główne domowy makaron z krewetkami. Jak wjechał olbrzymi półmisek makaronu z wielkimi krewetami z gdzieś z Karaibów i Zatoki Meksykańskiej, to żona aż westchnęła. „Kto to wszystko zje?”.

Okazało się, że odpowiedź siedziała przy stole. We dwójkę daliśmy radę. Bo zostawić cokolwiek byłoby naprawdę szkoda. Nie wiem jak Amerykanie robią sos pomidorowy, że ma tę cudowną jedwabistość, głębię smaku pomidorowego, leciutką słodycz. Pewnie to trzy tajemnice kuchni francuskiej (masło, masło i masło), nie wiem, lecz właściwie tylko w Stanach (w mojej kiedyś ulubionej restauracyjce w St. Carlos w Kaliforni) i w niewielu miejscach we Włoszech napotkałem taką głębię. Same krewetki bez zarzutu, lecz w kombinacji z makaronem i sosem 10/10. Cholera, żeby Amerykanie wygrali w światowej konkurencji jedzenia?!

Jestem w Niemczech.  W Niemczech strach. Właśnie w zeszłym tygodniu w wyborach w Turyngii, w niedużym miasteczku Sonneberg, w dawnej NRD, kandydat AfD został wybrany na burmistrza. Faszyści świętują. AfD cieszy się obecnie nawet 18-20% poparciem.

Strach

Nawet?! A może warto powiedzieć wprost – maksymalnie.

Bo właśnie jeśli mówimy o wynikach skrajnej prawicy, często lubimy je ustraszniać. 15% dla Konfederacji – to koniec świata. 19% dla Le Pen – Francja staje się faszystowska. Takie ustrasznianie jest domeną mediów społecznościowych, ale niestety nie tylko. Również media tradycyjne, dla podkręcenia zainteresowania, straszą nas apokalipsą.

A ja czytam „Reguły na czas chaosu” Stawiszyńskiego. I myślę. Książka to właściwie lektura obowiązkowa na obecne czasy. Na epidemię plemienności, oburzania się, na nasze zapatrzenie w perspektywę siebie. Zacząłem ją czytac dość dawno temu, teraz dokończyłem. Pierwsze rozdziały zamierzam przeczytać ponownie. Książeczka krótka i można ją “wziąć na raz”, ale ja zachęcam do przeczytania każdego rozdziału z osobna i poświęceniu dłuższej chwili na przetrawienie go. Nawet kilka razy. Jeśli ktoś jest “pożeraczem książek”, jak ja to potrzebuje więcej przestrzeni na refleksję. Warto w to zaintwestować.

Stawiszyński ostrzega.

„Nie daj się uwieść apokalipsie”.

Nie, nie będzie końca świata. Chyba, że się bardzo postaramy.

Akurat w tym obszarze najwięcej zależy od nas. Tak. Partie skrajnie prawicowe mają 10%-15%-chwilami, w nawale społecznego gniewu, nawet 20% zwolenników. I, jak pokazuje historia Vox w Hiszpanii, popularność szybko spada. I tyle. To oznacza, że ponad 85% wyborców się z nimi NIE identyfikuje. Ta sfrustrowana część społeczeństwa (głównie męska) popierająca skrajną prawicę nie może decydować o nas wszystkich.

Stawiszyński pięknie pisze, jak taka prawicowa, i nie tylko, fałszywa wspólnotowość definiuje świat. Walczą o dominację, kosztem opresji innych. Przyjrzyjmy się więc bliżej jak ta wspólnota Inceli się definiuje

INCEL Alt-right

Łączy ich kilka elementów:

1. Prostota recept na świat.

Brak podatków, państwo tylko od wojska, żadnego socjalu, emigranici do prac przymusowych, kara śmierci. Szokujące dla mnie było, iż takie poglądy głosili również ludzie (starsi mężczyźni), którzy żyli tylko dzięki szczodrej opiece zdrowotnej i sami korzystający z ogromnych przywilejów socjalnych. Ale oczywiście im to się należy.

2. Poczucie krzywdy.

Krzywdy ze strony społeczeństwa. Uważają, że mają gorzej bo uprzywilejowani są inni: samotne matki, kobiety, emigranci, LGBT. To wygodny obiekt przeniesienia odpowiedzialności za swój brak sukcesów. Często nawet rozwiedzeni, nawet przemocowcy, obwiniający teraz swoje byłe partnerki.
Choć tu musimy zwrócić uwagę na to o czym pisze Stawiszyński.

Za sukcesem Trumpa stało wielu zgorzkniałych „białych mężczyzn w średnim wieku” zamieszkujących amerykański „pas rdzy”, bezrobotnych, niewykształconych, pozbawionych pieniędzy, ubezpieczenia, a przez to i godności, którzy wszakże nieustannie słyszeli ze strony liberalnych elit i działaczy, że są najbardziej uprzywilejowaną grupą w tym kraju

To jest zresztą źródło owego wzrostu alt-right we Francji, w Szwecji czy Holandii.

3. Ich siłą napędową są INCELe.

Ciekawy artykuł o incelach opublikowała Polityka Odrzuceni mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet i komentarze mężczyzn, pod tym artykułem, najłagodniejsze to „Liberalno-lewicowe media. Redaktorzy, którzy nienawidzą mężczyzn. I męskości” pokazują, że jest to dość trafny opis, choć dość wąski i przestarzały.
INCELe – czyli Involuntary „wbrew sobie”  są w celibacie.  Często nie ma się czemu dziwić, bo kto by się chciał z takim gościem wiązać?
Za czasów mej młodości ta kategoria praktycznie nie istniała. Bez kobiet byli ci, którzy naprawdę chcieli. Albowiem dziewczyna nie wyobrażała sobie życia niezamężnego. 30 latka musiała sobie znaleźć męża. Przecież inaczej będzie starą panną, jak z Orzeszkowej.  I brała nawet ostatniego patafiana.
To się na szczęście zmieniło i coraz więcej kobiet jest gotowych żyć samodzielnie. Nawet mieć dziecko, ale nie brać na swoje barki przekonanego o swej boskości palanta

4. Gniew wobec kobiet.

Tu można zobaczyć szkodliwy  wpływ patriarchalnego wychowanie, ale też wpływ matek, które skutecznie wbijały ich w przekonanie o własnej świetności, i że im się należy. Co jakoś nie sprawdza się w życiu. Ten gniew został wykształcony w całą prawicową ideologię. Kobiety chcą być gwałcone (to naprawdę powiedział idol JKM), nie są nic warte, zabierają nam pieniądze, dzieci, pracę, należy zrobić z nimi porządek.
Idealna praca – policja religijna, jak w Iranie, absolutna władza, możliwość pomiatania kobietami. Zresztą (i to akurat jest dość przerażające) alt-right ma wielu zwolenników w służbach mundurowych, co widać przy okazji demonstracji.

5. Formalna religijność.

To owi „rycerze”. U nich religia sprowadza się tylko do władzy. Stąd np. walka z prawem do aborcji. Rozwodami. LGBT. Bo to daje im możliwość upokorzenia i pokonania innych. Mają akurat w tym, w Polsce, wsparcie dużej grupy młodszych księży. I odgrywać będą rolę w przyszłym kościele, który poszuka u nich recepty na ucieczkę wiernych. Wierni zostaną przymuszeni.
Na świecie alt-right często stoją za skrajnymi ruchami religijnymi. Nie tylko islamem. Z USA ich wpływy potrafią kształtować politykę nie tylko w Nebrasce, ale i penalizację homoseksualizmu w Afryce

6. Wsparcie kobiet.

Jest to nieco bardziej zdumiewające. Lecz pamiętajmy, że są to kobiety często z rodzin przemocowych. Już mądrzejsi ode mnie pisali jak to możliwe, że właśnie również owe kobiety wyniosły do władzy Trumpa. Dość mocno określiła to Gretkowska

„Mroczne dziaderskie dziedzictwo ujawniające się w głowach małolatów, w dużej mierze dziewczyn. Konserwatyzm, przemoc, anty-wolność, terror nicości”.

Tak – kobiety nie są z daleka od alt-right. Mimo iż pozornie jest to wbrew ich intereson. Lecz jest to znane zło. Ciepło bagienka, które znają.

Czy jednak możemy lekceważyć alt-right?

Jak pokazuje przykład PiS nie można.

Są ku temu dwa powody:

Po pierwsze media, w pogoni za klikami, sensacją itd wypromowały te poglądy i sprawiły, że wylazły one z piwnic. Owi dziennikarze, wykonując polecenia swoich medialnych bossów, uwielbiają cytować prawaków, traktować ich kłamliwe wypowiedzi jako równoważne prawdzie, zapraszać do pseudodyskusji w ramach „wolności wyrażania poglądów”, gdzie pyskówki i obelgi prawicowe są traktowane jak merytoryczne wypowiedzi.

Owa medialna „bezstronność” – czyli po prostu lenistwo w obnażaniu kłamstw i chęć zysku wypromowały poglądy prawicowe. Dziś już nikt się nie oburza (szczególnie w Polsce) na lżenie kobiet, LGBT czy emigrantów. Tak po prostu jest.

Owa tolerancja dla nietolerancyjnych, niszczy podstawy demokracji.

Po drugie partie „centrowe” lub „tradycyjne” przyjmują ich za swoich sojuszników. A przynajmniejme adoptują ich retorykę. Widzimy to w Holandii, Szwecji, Anglii, gdzie niby-centrowe partie posługują się językiem, który jeszcze dwadzieścia lat temu określiliby jako faszystowski. Jeśli je wspieramy pośrednio wspieramy i faszystów. Kropka.

Zresztą nawet w Polsce. Słyszę ostatnio narzekania, jak to PiS w 2015 rozpętał nagonkę antyemigrancką i dzięki temu wygrał wybory. Już zapomnieliśmy jak w wyścigu, kto jest bardziej przeciw emigrantom startowało PO, jak wrzeszczało, że Polska żadnych uchodźców nie przyjmie, jak ryczało, że to Unia narzuca nam niesprawiedliwe warunki. A obecnie opozycja w osobie Kosiniaka-Kamysza drze się, że „wszyscy Polacy są przeciw przyjmowaniu migrantów”. Tak to faszystowskie kłamstwa stają się obowiązującą narracją. Często wbrew ludziom. Ja na pewno tego nie chcę.

Jak widać w Finlandii, Szwecji, Włoszech i pewnie zaraz w Hiszpanii to zblatowanie centro-prawicy z faszystami wpuszcza ich do rządzenia krajem.

Warto też spojrzeć na artykuł o tym jak skrajna prawica zyskuje duże wpływy w USA i na całym świecie kwestionując wszelkie autorytety, wiedzę i zastępując je skutecznie teoriami spiskowymi. Zachęcam do przeczytania The Guardian, The big idea, Is it too late to stop extremism?

Nie tak dawno (sto lat temu) wszak właśnie tak faszyści doszli do władzy (wyborów NIE wygrali) – dokładnie w podobnym momencie i z wieloma podobnymi postulatami. Takimi samymi metodami. Dzięki współpracy z partiami centrowymi, dzięki poparciu dziadów pokroju Hindenburga.

Czy historia musi się powtórzyć?

Na razie robimy wszystko, by historia się powtórzyła. A przecież, jak nawołuje Stawiszyński możemy sięgnąć do literatury, by zobaczyć jak to było.  By zrozumieć świat.

„Kontakt z literaturą uruchamia i ćwiczy zdolność do współczucia, a nade wszystko wyrabia nawyk syntezy, wyjątkowo pożądaną, zwłaszcza dzisiaj” „jako taka stanowi niezastąpione źródło wiedzy o meandrach ludzkiego umysłu” „właśnie tam, w środku literackiej fikcji, mamy niespodziewaną szansę, by poznać głęboką prawdę o tym, jak wygląda życie, kiedy zedrze się zeń grube warstwy normatywnych fantazji”

Wystarczy przeczytać taki np. „Strach” Rybakowa, dalszy ciąg „Dzieci Arbatu”, aby zobaczyć jakimi mechanizmami posługiwali się rządzący bandyci w latach trzydziestych, i że tak samo to wygląda dziś. Oraz tego jak ludzie, zwykli, jak Ty czy ja, reagowali na to. Literatura ma moc zmieniania, może nie świata, ale na pewno naszego sposobu myślenia o świecie. Rozumienia skomplikowania świata.

Czy historia i literatura nauczy nas czegokolwiek, poza tym jak popełniać błędy? To zależy już od nas.