Tag Archive for: konfederacja

Maroko to kraj cudowny. Właściwie jak się jest w Maroku, to nie ma się czasu na książkę. No chyba, że w kawiarni. Bo marokańska kawiarnia , to więcej niż kawa. By zrozumieć lepiej Maroko przyszedł mi z pomocą Tahir Shah i jego „In Arabian Nights”. Kawiarnia w Maroku to jeszcze ciągle miejsce męskie i wywołało ono u mnie echo powoli rodzącego się problemu społecznego. Znikających mężczyzn, ale i patriarchalnej kontrreformacji.

Znikający mężczyźni

Co ma wspólnego bliskowschodni rytuał kawiarni lub herbaciarni ze znikaniem mężczyzn? I jakie znikanie? Są przecież wszędzie dookoła.

Mówimy nie o znikaniu mężczyzn jako takich, ale o miejscu mężczyzny w świecie. Właściwie coraz bardziej nie wiadomo po co jesteśmy. Nikt nie chce byśmy wypełniali tzw. męskie role, właściwie zajmujemy jedynie miejsce innych.

Bycie samcem alfa, nawet jeśli wciąż jest wynagradzanie większym urozmaiceniem partnerek i ogólnie łatwiejszym życiem, postrzegane jest jako passe. Coś wstydliwego (Patrz drugi przypis).

Nie musimy być już jedynymi żywicielami rodziny, nawet jeśli, póki co, nie ma zgody byśmy byli na utrzymaniu kobiet. W domu mamy wypełniać po prostu swoją część obowiązków określonych przez nasze partnerki. Jakich? Tego nie wiemy.

Nie uciekamy od zajmowania się dziećmi. Gotujemy lub sprzątamy. Ojciec nie jest już wyłącznie od dyscypliny i męskich przygód z synem.

Ale ciągle spotykamy się z komunikatem „to za mało”.

Bo jedno tylko się nie zmieniło. Niezadowolenie kobiet. Niezadowolenie „społeczeństwa”. Niezadowolenie z nas. Ten brak satysfakcji był oczywiście historycznie motorem rozwoju ludzkości. Popychał nas do działania, zmieniania świata. Bez niego pewnie nie ruszylibyśmy się z jaskini po wynalezieniu pierwszej fermentacji. Lecz na dłuższą metę męczy. Powoduje gniew „po co się staram jeśli ciągle jest źle, mógłbym przecież jak mój ojciec wypić flaszkę i pójść spać”

Lecz jego istotą jest niezadowolenie kobiet z nas, jako mężczyzn:

  • Były słusznie nieusatysfakcjonowane gdy nasi pradziadowie zajmowali się zarabianiem, dobrze się bawili, a one były raczej służącymi, niż partnerkami.
  •  Narzekały, gdy po wojnie musiały iść do pracy, ale wymagano od nich jednocześnie by to one zajmowały się domem i dziećmi. Też słusznie, bowiem ich zarobki były wiele niższe niż mężczyzn
  • Są niezadowolone i obecnie, nawet gdy układ jest partnerski i wspólnie dzieli się obowiązki, wspólnie dba o dom. Zawsze są niedociągnięcia, które należy wypunktować i przypomnieć mężczyznom jak dalece odbiegają od ideału (oczywiście nie dotyczy to samców alfa, cwaniaków).

Ta wbijana nam świadomość niedostatku jest jednym z motorów kontrreformacji INCELi.

Nic nie odziedziczyliśmy

Niestety w Polsce nasi przodkowie nie zostawili nam żadnych wzorców męskiego spędzania czasu.

Jeśli byłeś szlachcicem – w męskim gronie polowało się lub chlało. Dlatego koła łowieckie trzymają się tak mocno. Są wentylem bezpieczeństwa dla mężczyzny i jako, że u nas na polowania chodzi się w kilku, były wspólnym czasem we własnym gronie. A z drugiej strony chwilą spokoju dla kobiety bez dziada w domu. Stąd też może wynikać tak ostra obrona myślistwa z zamożniejszych kręgów. Niełatwo będzie Ludziom Przeciw Myśliwym. Koło łowieckie to ostatnia ostoja męskiego bezpieczeństwa.

Jeśli byłeś chłopem – to jedyny czas wolny był w karczmie. I ta pijacka tradycja nie przynosi nam nic dobrego.

Jeśli byłeś Żydem – miałeś synagogę i dyskusje o Torze. Judaizm rozdziela kobiety od mężczyzn i męska wspólnota wokół religii była opoką życia żydowskiego. Nigdy jednak nie wyszło to poza 10% społeczeństwa, a kościół katolicki wolał oprzeć się na łatwiej sterowalnych rozmodlonych babach. W końcu to matki zmuszają dzieci do chodzenia na religię. Nasi „Rycerze Maryi” to kuriozum, nie realna wspólnota.

Autor – W. Gerson

Jeśli byłeś kupcem lub rzemieślnikiem – te resursy, handelki i miejsca spotkań ludzi z tych samych warstw społecznych, tak opisywane przez Prusa, znikły gdzieś w pomroce dziejów. Dorżnął je socnacjonalizm, a nic na ich miejsce nie powstało.

Jeśli byłeś robotnikiem – takim miejscem często był związek zawodowy, ale tu socnacjonalizm państwowy, a następnie neoliberalizm, skruszyły ich rzeczywistą potęgę. Kto w Polsce jest w związku zawodowym, a już żeby być aktywnym członkiem związku?

Nie dostaliśmy nic od współczesności

Nowoczesność nie przyniosła nam żadnego zamiennika.

Puby się nie przyjęły. Zresztą w latach 90’ i w Anglii pub przestał być męską ostoją.

Przez pewien czas, po przemianach, takim miejscem spotkań była siłka. Te, po początkowym sukcesie i przyciągnięciu sporych grup mężczyzn, wyewoluowały w dwóch kierunkach:

  1. Śmierdzących nor dla dresów i policjantów. Kiedyś trafiłem do takiej, myśląc o miejscu do ćwiczeń rehabilitacyjnych. Pomijając smród potu, to czułem się dziwnie, jedyny bez kabla jak moje udo.
  2. Fitnessów, w których i tak dominują kobiety. A młode laski są dużo sprawniejsze od mężczyzn. Ćwiczyć z nimi trudno, a pogadać to na pewno nie ma z kim.

Zostały jakieś kluby sportowo-tenisowe-golfowe, ale to niszowe miejsca, dla miejskich bogaczy. No i kluby rekonstrukcyjne, to akurat fajny pomysł, jeśli cię kręci atmosfera. (Patrz też Przypis 2)

Zastanówmy się bowiem, jak mężczyźni w Polsce spędzają czas we własnym gronie?

  • Sami w spokoju – to dawne męskie jaskinie, różne piwnice i warsztaty w domu, miejsca „twórcze”, gdzie po prostu facet mógł posiedzieć. Tylko pandemia przeorała je wprowadzając pracę i naukę do domu. Niewiele dziś z nich ocalało. Szczęściarzom pozwolono je odtworzyć.
  • Milczący i odizolowani – wędkarstwo.
  • Milcząc, mordując i chlejąc – myślistwo.
  • Chlejąc – niegdyś karczma, potem mordownia, teraz bardziej pub, ale i puby powolutku znikają.

Żadne z tych miejsc, może poza kołem łowieckim, nie daje okazji do rozmowy, odwentylowania problemów.

Ostatnio, w ramach kontrreformacji pojawiły się salki partyjno-narodowe, różnych „rycerzy Chrystusa” czy inne pisowsko-konfederackie jaczejki. To są chyba obecnie jedyne dostępne męskie miejsca w Polsce. Katasfrofa. Napędzająca alt-right.

Śmierć działkowca

Za czasów mojej młodości swoistym skansenem dla mężczyzn były ogródki działkowe. Tam spaleni słońcem panowie, oprócz wojny z chwastami, turkuciami podjadkami, czy wyprowadzania pędów agrestu, mogli pogadać przez płot chwiejąc się na łopacie. Lub posiedzieć przy rozłożonym stoliku racząc się nieco wzmocnionym kompotem.

Mój ukochany wujek miał taką działkę. I krąg przyjaciół wśród działkowców.

Ale i na działki przyszedł kres. Najpierw niszczały opuszczone, gdy ich opiekunów nakryła ziemia. Potem pandemia przyniosła renesans ogródków. Ale inaczej. Dziś na działkach łatwiej spotkać rozhasaną gromadę bąbelków, niż panów w żonobijkach i płóciennych kapeluszach. Wspólnota działkowców zniknęła.

Światowe alternatywy

Wiedeńska kawiarnia

Kawiarnie w prawdziwym tego słowa znaczeniu przyniosło nam cesarstwo austro-węgierskie.

Wiedeń był prawdziwą stolicą kawiarni (no dobra, Paryż też, ale Paryż był hen, hen). W kawiarni zrodziła się psychoanaliza i szkoła wiedeńska myślenia naukowego.

Autor – J. Zaruba

Dzięki nim rozkwitła krakowska Młoda Polska czy międzywojenna awangarda literacka. Bez rozmów w „Małej Ziemiańskiej” nie byłoby intelektualnego życia Warszawy. Lwowscy matematycy tworzyli i DYSKUTOWALI swoje teorie właśnie w kawiarni. Nawet po wojnie „Czytelnik” i kilka innych kawiarni warszawsko-krakowskich było ostoja swobodnej myśli i oazą dla sporej grupy twórczych mężczyzn.

Jak byłem uczniem i czytałem Żeleńskiego, czy wspomnienia o Francu Fiszerze, to marzyła mi się kawiarnia, gdzie mógłbym pójść, podyskutować, posłuchać. Niestety, na naszej szerokości geograficznej kawiarnia przeminęła bezpowrotnie.

Siermiężny socnacjonalizm PZPR uczynił z kawiarni pośmiewisko. Już pod koniec lat 70 to było miejsce podejrzane, dla bananowej młodzieży. Potem przyszła rewolucja kubeczkowa zapoczątkowana przez Coffee House i inne sieciówki. Jest ich dużo, ale nie mają one charakteru miejsca do przesiadywania. Nie dla facetów. Owszem spotykają się tam kobiety na damskie plotki przy piernikowym latte. Zastaniesz tam korpoludka z komputerem. Czasem na szybko usiądą biznesmeni. Jest to jednak głównie przystań dla młodzieży, a model biznesowy nie zachęca do wielogodzinnych nasiadówek przy pół czarnej i koniaczku.

Pamiętam jeszcze w latach 70’ panowie przesiadywali w MKPiK korzystając z dostępu do czasopism i międzynarodowej prasy. Śmierć gazet odebrała kawiarniom płachty ochronne. Zresztą nastrój czysto czytelniczy nie sprzyjał męskim rozmowom.

W Paryżu ostały się jeszcze resztki kultury kawiarnianej – może mieć na to wpływ orientalnych wzorców postkolonialnych, jakieś tam w Wiedniu. Ale to już koniec. Nasze kawiarnie scukierniały i szybko zostały przejęte przez kobiety.

Ĉeská pivnice

Dlaczego czeska piwiarnia nie jest tym samym co nasza knajpa?

Ano piwo pite w tych miejscach, przez całe setki lat, to była słaba dziesiątka, nie mająca nawet 4% alkoholu. Daje to lekki rausz, ale upić się tym trudno. Słynne polskie nic – czyli pół litra na trzech, to prawie 4 kufle dziesiątki na głowę. Więcej wysikasz niż wypijesz.

W takim więc otoczeniu kwitła kultura gadania, bycia razem, spędzania czasu w towarzystwie. Zostało to obudowane potężną otoczką kulturową, stało się źródłem inspiracji literackiej, przedmiotem dumy. I miejscem ucieczki dla mężczyzn.

Pamiętam piwiarnię w małym Břeclaviu. Byli tam wszyscy. Na nas jako studenciaków z Polski patrzono z kosa, ale miejscowi czuli się tam świetnie. Gwar rozmów, a jak ktoś chciał to i mógł posiedzieć nad własnym kuflem i pomilczeć. Panowała atmosfera niewymuszona.

Z pewnym przerażeniem obserwuję więc powolny zanik tych miejsc u naszych sąsiadów. Nowoczesne piwo, o zawartości alkoholu ponad 5% i więcej wypycha „dziesiątkę” ojców Czechów.

A mogę was zapewnić, że jest wielka różnica między wypiciem tego samego alkoholu w trzech, a nie w czterech kuflach płynu. Cztery kufle to godzina dłużej. I tyleż czasu na rozmowę. A także strawienie większości alkoholowej trucizny.

Dlatego w Polsce piwiarnia nigdy nie była taka sama. Pijąc mocniejsze piwo, byliśmy po prostu zbyt pijani na rozmowę, na twórczość, i na bycie razem, poza pijackimi okrzykami , śpiewami i bójkami.

Gentelmen Club

To mit.

Angielski klub był czymś dostępnym dla niezwykle wąskiej grupy społecznej. Jeszcze bardziej zamkniętej niż nasza szlachta.

Zginął wraz ze wzrostem płac obsługi, property boom i spadkiem dochodów wyższych urzędników.

Gentelmen Club naprawdę nie istnieje od stu lat, a większą rolę odgrywa jedynie w literackiej fikcji.

Pub

Faktycznym odpowiednikiem wiedeńskiej kawiarni był pub. Do wojny miejsce wyłącznie dla mężczyzn. Do tej pory są puby, gdzie nie wejdziesz z dzieckiem.

Pub podobnie do czeskiej piwiarni serwował lokalny bitter lub ale. Słabe, tanie, piwo, które umożliwiało dłuższe posiedzenie. Moje pierwsze wizyty w pubach angielskich w latach 90’ miały w sobie jeszcze urok dawnych czasów. Widziało się ciekawy obraz, kółka mężczyzn, od których co jakiś czas ktoś się odpączkowywał, siedział sam, a czasem przyłączał się do innego kółka. Wszystko wśród sąsiadów. Pito niespiesznie, dużo rozmawiano, miałem dwadzieścia osiem lat i strasznie mi się tam nudziło.

Niestety w Anglii wzrosła moc piwa i dramatycznie podniosły się ceny. Więc pub zaczął szybko przemieniać się w miejsce do picia wszystkiego, stawał się restauracją, a nie ośrodkiem spotkań po pracy w męskim gronie.

Gwoździem to trumny pubu okazała się komercja.

Przemysł sportowy

Wejdź dziś do pubu, nakłoń ucho. Co usłyszysz?

No nie „powielaczy stukot” ale

„Widziałeś tę akcję w siedemdziesiątej minucie? Ale szmatę puścił, nieprawdopodobne. Znowu przegrali na własnym boisku.”

Tak już bowiem przed wejściem wita cię napis „Dziś wieczorem o 19:00 Chelsea – West Ham”.

A najważniejszym obiektem jest wielki ekran pokazujący ciągle urywki meczów ligowych czy innych wyścigów Formuły 1.

Tzw. sport, czyli widowiska dla gawiedzi, podparte dawką zakładowych emocji stały się ersatzem męskiej rozmowy. Ten przemysł obraca tysiącami miliardów dolarów, dysponuje mediami i nadaje propagandę „zdrowego stylu życia” i „sportowych emocji”. Swoim klientom oferuje ucieczkę od codzienności, poczucie wspólnoty („nasi wygrali”) i wyrwanie się z domowych pieleszy by wpatrywać się w 22 milionerów ganiających za piłką.

Właściwie nie sposób znaleźć się na męskim spotkaniu, by po chwili rozmowa nie zeszła na piłkę, rugby, kosza, narciarstwo, tenis czy inną komercję serwowaną nam pod hasłem „sport”. To rozmowa bezpieczna (w miarę, jeśli nie wykażesz się niewłaściwymi sympatiami), nie wymagająca myślenia (używasz klisz i sloganów) i dająca praktycznie nieskończoną możliwość zajęcia czasu. Miałka. O niczym. Komercyjna wata.

Przemysł sportowy zabił resztki męskiej rozmowy. Nie tylko w pubie. Prawdziwą konwersację, okazję to omówienia problemów, zepchnął na nieistotny margines.

Ku swojemu przerażeniu widzę ekrany ze sportem wciskające się do tych niewielu świątyń męskich spotkań: kawiarni w Maroku, herbaciarni w Turcji czy Azerbejdżanie, w Wietnamie. Jeszcze niewiele miejsc się broni. Jeszcze gdzieniegdzie można posiedzieć niespiesznie, samemu, może ktoś do ciebie dołączy, bez telefonu, spotkać tych samych ludzi co zawsze.

Ale gdzie tu Maroko?

Jeśli jeszcze jesteście ze mną to teraz wrócę do Tahira Shaha i Maroka.

Patrzyłem na ciasno ustawione stoliki w zaułku Marrakeszu i stłoczonych przy nich mężczyzn. Naprawdę im zazdrościłem. Przypominały mi się słowa Shaha (tłumaczenie własne):

„Przesiadywanie w kawiarni uznawane jest na zachodzie za stratę czasu (…) zajęcie dla mężczyzn, którzy nie mają prawdziwego życia. Ale już po kilku miesiącach pobytu w Maroku odkryłem, że to właśnie kawiarnia jest wrotami to ukrytego świata marokańskich mężczyzn. (…) Aby stać się szanowanym członkiem marokańskiej społeczności należy spędzać na byciu tu. Posiedzieć, pomyśleć, pogadać, lub po prostu nic nie robić.”

Przy każdym stoliku na pół szklaneczką czarnej kawy siedzi spokojny mężczyzna, lub dwóch, lub trzech. Przyciszone rozmowy, lub po prostu milczenie.

To jest taki rezerwat. Ginące środowisko ginącego gatunku mężczyzn.

„Większość bywalców kawiarni, to lokalesi, chroniący się tu przed swoimi żonami (…) prześladowani w każdej godzinie swojego życia (…) Na szczęście wiedzą, że w Cafe Mabrook są bezpieczni. (…) Mogą pozwolić sobie na wydanie tylko kilku dirham i dlatego udają się na poszukiwanie kawy i rozmowy.”

„W każde piątkowe popołudnie, kilku lub kilkunastu z tych zniszczonych przez życie osobników odnajdzie drogę do mojego stolika i będzie starało się utrzymać równowagę na jednym z połamanych krzeseł. Emerytowany profesor, lekarz, bibliotekarz, policjant, urzędnik pocztowy. Ktokolwiek wchodzi do marokańskiej kawiarni musi wiedzieć, że nie ma tu strefy prywatności. Twoja obecność to sygnał, że jesteś gotów i chętny w każdej chwili rozpocząć rozmowę.”

Im bardziej zaczytywałem się w opowieści “Arabskich Nocy” Shaha, historii o poszukiwaniu własnej opowieści, sensu życia, byciu we wspólnocie, tym mocniej odczuwałem związek z takim myśleniem. Niespiesznym. Otwartym na ludzi wkoło. Tym bardziej tęskniłem za miejscem, gdzie mógłbym po prostu porozmawiać z innymi. Albo pobyć w swoim świecie.

Jak w tureckiej herbaciarni.

Jak przy wietnamskiej kawie, czy herbacie z lodem.

Czy coś je może zastąpić?

Czarne chmury

Na razie nie widzę, by współczesny świat miał do zaoferowania inną formę wspólnoty, gdzie mężczyzna jest mile widziany, która mogłaby wypełnić pustkę i zastąpić komercyjną watę.

Rozmawiam ze znajomym Szwedem, i praktycznie pierwszą rzecz jaką od niego słyszę to „Wiesz, jako pełnosprawny, heteroseksualny, biały mężczyzna czuję się tutaj niechciany. Jestem najgorszym gatunkiem w naszym społeczeństwie.” On już głosuje na prawicę. Tam przynajmniej krzyczą, o tym co go złości. Nic tam nie dostanie, ale karmi się złością i nienawiścią do zmian. Staje się rycerzem patriarchalnej kontrreformacji. Bo nie ma innego miejsca, innej wspólnoty, gdzie mógłby rozładować napięcie. Gdzie chciano by go wysłuchać, docenić, gdzie on mógłby pomóc innym.

Tak bym chciał, byśmy mogli mieć swoją bliskowschodnią kawiarnię.

Czy pozostaje nam tylko szowinistyczny bunt INCELi (patrz INCELe – czy bać się Konfederacji?), albo gabinet terapeuty?

Przypisy

Przypis pierwszy – Tahir Shah

Tahira Shaha polecam. Fantastyczne książki. Dobrze przeczytać „In Arabian Nights” przed wyjazdem do Maroka by lepiej rozumieć co nas czeka.

Ja przeczytawszy za późno nie doceniłem np. słynnego placu Jemaa el-Fnaa i jego ukrytych uroków. Bez opisu, plac wydał mi się raczej niebezpieczny i zniechęcający. Warto nałożyć czasem filtr literacki, dobra literatura jest tego warta.

Znajdziemy też tam listę przynajmniej kilku innych miejsc, które warto odwiedzić, nawet jako nie mówiący po arabsku obcokrajowiec.

Przypis drugi – o sporcie

Jeśli chodzi o sport to nie chciałbym zostać źle zrozumiany. Prawdziwy sport jest fajnie łączący i daje wytchnienie. Takie ligi szóstek piłkarskich, koszykówka czy siatkówka drużyn biznesowych, prawdziwe lokalne kluby. Grają faceci – młodzi i starzy, nieraz całe życie. Nawet często przyzwyczaili się, że przyłączają się kobiety i jest git.

Trzej Przyjaciele z Boiska – Piosenka

Tylko prawdziwy sport się kończy tam, gdzie uczestnicy za udział  dostają pieniądze.

Przypis trzeci – Samiec Alfa

Samiec alfa ma w nowym polskim społeczeństwie pozycję szczególną.

Z jednej strony niby wiemy, że narcyzm nie jest właściwą drogą. My chcemy być dobrymi ojcami, partnerami. Z samców alfa się śmiejemy.

Ale z drugiej strony nasze wychowane w patriarchacie partnerki, które wobec nas mają tylko wymagania, dla samców alfa mają podziw i natychmiast schodzą do wyuczonej roli podnóżków.

Może to się zmienia w pokoleniu poniżej 40 lat, choć, póki co, dobrym testem jest traktowanie księdza, czy głosowanie przez Polki na skrajną prawicę (taki odpowiednik amerykańskich zwolenniczek Trumpa). Jednak zlasowanie mózgów przez wychowanie i szkołę swoje robi.

Czasem mam wrażenie, że polskie kobiety, tylko będąc traktowane z góry, partiarchalnie, wracają do strefy komfortu i są wdzięczne za bycie tą zdobytą, wykorzystaną i może nie porzuconą, ale co najmniej gotową na każde skinienie…

No dobra, narzekam 😊 w waszym imieniu

Odczepcie się od wyborców Konfederacji – wielu z nas też było kiedyś młodymi mężczyznami. I każdy z nas z odrazą patrzy na Dudę.

Czar wyborów Korwina-Mikke

Jest rok 1991, wybory parlamentarne. Mam 24 lata. Na kogo głosować? Przecież nie na przegranych z Sojuszu Lewicy Demokratycznej? Nie na włażących w d… kościołowi przedstawicieli Mumii Demokratycznej, nie na śmiesznych chłopaczków od Moczulskiego.

Ale jest taki gościu i to co mówi, podoba mi się. Każdy jest kowalem swojego losu. Pracuj, pracuj na siebie. Nie na socjał, podatki, nieudaczników. Na swój sposób przystojny – facet w sile wieku, z zabójczą muszką. Korwin.

Wielu moich kolegów czytuje “Najwyższy Czas”. Jesteśmy biedni, ale wierzymy we własne siły. Nam się uda. On mówi właśnie do nas.

Nie, nie głosowałem na Unię Polityki Realnej, po prostu nie poszedłem do wyborów. Ale na poważnie o tym myślałem.

Czas na proste wybory mija

Już dwa lata później z pewnym politowaniem patrzyłem na kolegów, którzy jeszcze czytali “Najwyższy Czas”. A już starsi, mówiący nadal o Korwinie, wydali mi się śmieszni. Też nie poszedłem do wyborów. Bo głosować nie było na kogo.

Mój powrót do głosowania  nie był prosty. Głosowałem na SLD w 2001 by odsunąć od władzy Kaczyńsko-AWSową patologię.  I nigdy potem, wolałem Szyszkowską. Droga do lewicowych ideałów młodości była długa. Pamiętajcie  – każdy z nas przechodzi przez okres febry prostych rozwiązań. Do takich młodych facetów przemawia Bosak i Konfederacja.

Gdzie Bosak, a gdzie Duda?

Bosak to jednak gościu. Do wszystkiego doszedł własnym wysiłkiem, z niczego. Jest groźny, ale mieć takiego przeciwnika, to nie wstyd.

Duda-Budyń, to zaprzeczenie wszystkiego, co wyznaje młody mężczyzna. Powiem prosto – marionetka w rękach impotenta z Żoliborza. Synekura prezydencka. Nic sam nie znaczy, nic nie potrafi. W ciągu ostatniego roku dwukrotnie publicznie wy*chany przez Kurskiego. Taki gostek, który na plunięcie w twarz, mówi “deszcz pada”. Na coś takiego ma głosować wyborca Konfederacji?!

Odczepcie się od nich. Żaden szanujący się wyborca Konfederacji nie zagłosuje na Budynia.