W kościele Św. Trójcy

Warszawa, 2 września 1890

Dzień był pogodny. Wczesnojesienny. Chmury białymi piórami szły wysoko nad zadymionym warszawskim niebem. Czuło się ciepło prawdziwego babiego lata. Dobrze w taki dzień przejść się po mieście.

Andrzej najpierw zajrzał do księgarni na Świętokrzyskiej. Pobuszował w nowościach i dostał w swoje ręce niedawno wydaną Krejcierowu sonatu[1] Tołstoja. Nie mógł się powstrzymać przed powąchaniem nowej książki. Uwielbiał zapach papieru i świeżego druku. Było w nim coś magicznego, jak zapowiedź nowej przygody. Pieczołowicie schował nowelkę do kieszeni płaszcza. Nowości z Pitera wolno docierały do Warszawy, nie było na nie zbyt dużego zbytu. Żołnierze wszak nie czytali, a Polacy mieli swoich pisarzy.

Zadowolony z siebie skręcił we Włodzimierską[2]. Lubił tędy chodzić. Najbogatszy rejon Warszawy, piękne domy, kwietniki przy ulicy. Tu w pierwszej kolejności zlikwidowano rynsztoki, a chodniki wyłożono gładkim kamieniem. Stróże w liberiach, jak oficerowie na paradzie. Ruch mniejszy, pilnowano, by ulicę omijały chłopskie wozy i biedne zaprzęgi. Bruk co prawda nie był ani drewniany jak na Marszałkowskiej, ani nie asfaltowy jak na niedalekiej Mazowieckiej, lecz jeszcze kamienny, lecz i tak lśnił w słońcu. Każdy ślad zostawiony przez konia znikał w trymiga. Parasolowate kule drzew złociły się pierwszymi oznakami jesieni. Po lewej stronie królował oczywiście gmach najważniejszy dla wszystkich stołecznych kamieniczników – Towarzystwo Kredytowe Miejskie. Tu za białymi ścianami zdobionymi klasycystycznymi kolumnami, za łukami ogromnych okien, gdzieś w gabinetach przy dymie cygar decydowano, komu przyznać hipotekę, która budowa w mieście ma szansę przetrwania, a która zginie w zarodku.

Skinął pobłażliwie stojącemu na rogu uczastkowemu i z Berga[3] wyszedł prosto na pękatą rotundę kościoła Świętej Trójcy. Po lewej, za monumentalną, reprezentacyjną gazową latarnią, jakie stawiano na najważniejszych skrzyżowaniach, rysował się kolejny gmach, dostojny jak pałace w Wenecji. To prawdziwe finansowe serce całej guberni, tu mieści się Towarzystwo Kredytowe Ziemskie. Tutaj zjeżdżają ziemianie, by błagać o kredyt, rozwijać gospodarkę, wykupić sąsiada lub po prostu zastawić się i przehulać ojcowiznę.

Przesłaniając oczy przed promieniami popołudniowego słońca, skręcił w Erywańską[4] i podszedł do kościoła.

Dzieło Zuga imponowało rozmiarem, szczególnie wobec otoczenia: stajni, remiz[5], warsztatów siodlarskich i wszystkiego, czego może potrzebować współczesny właściciel powozu. Przeszklone zwieńczenie kopuły, wzorowanej na rzymskim Panteonie, umożliwiało spojrzenie na całą Warszawę i jej okolice. Andrzej słyszał, że widok stamtąd zapiera dech w piersiach. Warto by zobaczyć to na własne oczy.

Minął potężne kolumny, przy których poczuł się jak mrówka, i wszedł do zalanego światłem wnętrza kościoła. Wrażenie potęgowała wszechobecna biel, marmurowe kolumny, brak tego przepychu tak wszechobecnego u katolików. Uwagę skupiał tylko prosty krzyż, a naprzeciw niego, na górze, imponujące organy. W tym wnętrzu, niczym w jakieś sali koncertowej, czarna, mocno zaokrąglona sylwetka pastora nikła gdzieś między ławami i wśród odblasków na lśniącej białym marmurem podłodze.

Proboszcz zaprosił Andrzeja do siebie do domu. Tusza sprawiała pastorowi pewną trudność w chodzeniu. Więc z początku ciężko dyszał, nic nie mówił, patrzył na gościa uważnie zza okrągłych szkiełek okularów, po czym pogłaskał się po łysinie i wypalił bez ogródek.

– O rozwód wam, poruczniku, przecież nie chodzi?

Zaleski poczuł, jakby go kto obuchem zdzielił. Rozwód? Dlaczego znowu rozwód?

– Gdzież tam, proszę… – tu Andrzej zawahał się, jak właściwie ma go tytułować. „Proszę pastora”?

– Do mnie „proszę księdza” może być. – Gospodarz wyraźnie był domyślny, widać nie pierwszy raz zetknął się z tym problemem. – A do superintendenta, czyli biskupa, tak jak u was, „wasza eminencjo”.

 

“Dalszego ciągu zdradzić nie mogę, chociaż i miejsce na to i czas” (za “Goryl” Brassensa, tłum. Filp Łobodziński Zespół Reprezentacyjny) – sam czekam z niecierpliwością na ukazanie się “Awansu” w druku.

 

[1] Sonata kreutzerowska Lwa Tołstoja, wydana po raz pierwszy w 1889 r.

[2] Włodzimierska – obecnie ulica Czackiego.

[3] Berga – obecnie ulica Traugutta.

[4] Erywańska – obecnie ulica Kredytowa, nazwa nadana ulicy w 1865 r. na cześć Paskiewicza, który nosił tytuł hrabiego Erywania.

[5] Remiza – tu w znaczeniu stajni powozów na wynajem.

0 replies

Leave a Reply

Want to join the discussion?
Feel free to contribute!

Leave a Reply